Spoglądając
na dzisiejszy świat pędzący z duchem egoizmu, można by pomyśleć, że pojęcie
bliźniego całkowicie odeszło w cień, a przynajmniej stało się słowem, które nie
ma zastosowania w praktyce. Pogoń za władzą, dobrami materialnymi i samym sobą
wyeliminowała wzajemną pomoc, uczciwą rywalizację, pochylenie się nad drugim
człowiekiem i empatię. Pomoc drugiemu ma rację bytu, gdy nic kosztuje, kiedy
można na niej coś zyskać. Jeżeli staje się uciążliwa bądź wymaga więcej niż
jednorazowego uczynku ucieka się często i pozostawia człowieka samemu sobie.
Taki porzucony w potrzebie człowiek doznaje kolejnego zranienia, które sprawia,
że dochodzi do wniosku, iż na tym świecie musi myśleć tylko o sobie, bo o nim
nikt nie pomyśli. Jeśli ktoś oglądał film o wampirach, wie, że ukąszona ofiara
sama stawała się wampirem i musiała czynić to co jej oprawca, aby przetrwać. Tak
samo egoizm rodzi egoizm; zaś miłość jest coraz skuteczniej usuwana z życia
prywatnego i społecznego. Duch egoizmu zgarnia coraz większe plony. Proces ten
przebiega jak chemiczna reakcja łańcuchowa i będzie ona zachodzić i coraz
bardziej się rozprzestrzeniać jeżeli nie znajdzie się jakiś czynnik, który ją
zatrzyma, zablokuje i skieruje w przeciwną stronę. Takim czynnikiem, który ma
moc zatrzymania tego procesu jest miłość.
Zastanówmy
się nad pojęciem „bliźni” i rozważmy co Pan Jezus chciał nam powiedzieć
posługując się przypowieścią o miłosiernym Samarytaninie: Pewien człowiek szedł z Jeruzalem do Jerycha i został napadnięty przez
zbójców, którzy nie tylko go okradli, ale też zadali rany i prawie umierającego
zostawili na drodze. Przechodził tamtędy kapłan, zobaczył leżącego i poszedł
dalej. Tak samo postąpił lewita (niższy kapłan żydowski). Trzeci był
Samarytanin. Dodać należy, iż Samarytanie byli mieszkańcami Samarii, krainy
leżącej na południe od Galilei i uważani byli przez Żydów za zdrajców i
odstępców. Samarytanin wzruszył się losem nieszczęśnika, opatrzył jego rany,
wsadził na bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował aż do następnego dnia.
Później dał gospodarzowi dwa denary, by ten zajął się cierpiącym. Na końcu
przypowieści Jezus rzekł: Idź, i
ty czyń podobnie. (Łk 10, 30-37). Ten fragment
Pisma Świętego zawiera lekarstwo na falę egoizmu pogrążającą coraz więcej ofiar
ludzkich w swych odmętach.
Wielu
może pomyśli: jak można się nie zatrzymać
i nie pomóc osobie pobitej i poranionej. Jednakże w życiu codziennym
zostawia się takich ludzi leżących nie udzielając im pomocy, a nawet dołączając
swoją niesprawiedliwą i nieprawdziwą ocenę. Nie mam tutaj na myśli kogoś
poranionego fizycznie, lecz duchowo. Taki człowiek leży samotnie na pustyni
swego serca, do którego wdarły się złe duchy – zbójcy i ograbili z jego godności
dziecka Bożego pozostawiwszy nieprzytomnego duchowo, niezdolnego sobie pomóc.
Dzisiejszy
świat czyni wszystko, aby wyeliminować rzeczywistość duchową i sprawić
wrażenie, że ona nie istnieje. Ludzkość zaś staje na krawędzi przepaści, na
pozycji przegranej w walce ze złem, ponieważ widzi tylko to, co następuje zewnętrznie.
Walczy ze skutkami, a częściej od nich ucieka, nie mając bladego pojęcia, że
przyczyna tego, co następuje w świecie materialnym ma swoje korzenie w ludzkiej
duszy.
Zauważmy,
że pierwszą w dziejach ludzkości chorobą, nie była choroba ciała, lecz duszy.
Był nią grzech pierworodny, który do dzisiaj jak wirus powoduje w człowieku chorobę
egoizmu, która nie leczona miłością może doprowadzić nawet do śmierci duchowej.
Ludzie
zagubieni w codzienności świata materialnego nie dostrzegają, że otoczeni są osobami
poobijanymi, poranionymi na duszy (nawet w najbliższym otoczeniu). Nie widzą ile
w nich jest myśli niewypowiedzianych, jak wiele uczuć kryją ich twarze, jaki
ogrom cierpienia w samotności dźwigają ich serca.
Łatwo
przychodzi ocena innych i ich, może czasami niewyjaśnionych i dziwnych,
zachowań. Trudno jednak przychodzi zapytać kogoś, dlaczego tak się dzieje, dlaczego
postąpił tak, a nie inaczej. Coraz mniej jest ludzi, podobnych do
ewangelicznego Samarytanina, a zamiast miłości między ludźmi kwitnie hedonizm. W
tym miejscu warto się zatrzymać i zastanowić nie nad tym, czy istnieje ktoś,
kto jest moim bliźnim ale jakim ja jestem bliźnim dla innych. Czy przypadkiem
nie jestem jednym z ogniw procesu niszczącego relacje ludzkie.
Spójrzmy
jeszcze raz na poranionego wędrowca. Spotykając takiego człowieka na drodze można
przejść obok niego obojętnie. Można też przejść obok niego i podrzucić mu jakieś
opatrunki, które jednak na nic się nie zdadzą, bo ktoś ledwie żywy sam się nie
opatrzy. Ta sytuacja odnosi się do
człowieka, który napotkał na swojej drodze osobę poranioną duchowo i zaproponował
jakieś książki, materiały do poczytania może nawet poradził gdzie szukać pomocy,
ale sam mu jej nie udzielił nawet w postaci modlitwy. Tymczasem wystarczy czasami
okazać komuś trochę uczucia i zainteresowania, porozmawiać, doradzić, może
nawet pojechać z nim na Mszę świętą. Oczywiście w sprawach duchowych największą
rolę odgrywają kapłani, bo oni są rybakami serc na morzach dusz ludzkich i zostali
posłani właśnie po to, aby leczyć zranionych na duchu. Jednakże nie zawsze
człowiek potrzebujący jest zdolny pójść do kapłana czasami potrzebuje wsparcia,
czy nawet zaprowadzenia do kapłana, który podejmie dalsze działania, aby wyrwać
ofiarę ze szponów zła.
Ewangeliczny
Samarytanin sam opiekuje się rannym człowiekiem, a następnie daje gospodarzowi
dwa denary, aby zapewnił mu dalszą opiekę. Jak rozumieć tę scenę w odniesieniu
do rzeczywistości duchowej? Otóż taką samodzielną opieką może być rozmowa,
rada, wysłuchanie, a czasami po prostu samo trwanie przy cierpiącym, zapewniając
mu poczucie bezpieczeństwa. Bardzo często nie sama pomoc z naszej strony jest
umocnieniem dla takiej poranionej duchowo osoby ale świadomość, że jest ktoś od
kogo taką pomoc można otrzymać.
Dwa
denary dane gospodarzowi również mają swoje znaczenie symboliczne. Świat
duchowy rządzi się swoimi prawami, i tak jak w świecie materialnym wszystko ma
swoją cenę, tak również jest w życiu duchowym. Pomoc drugiemu wymaga od nas
poświęcenia czasu, sił, czasami ceną może być cierpienie ofiarowane za drugiego
człowieka. Pan Bóg bardzo często posługuje się cierpieniem zdrowych na duszy,
aby pomóc tym, którzy jeszcze pozostają chorzy. On bardzo lubi kiedy razem z
Nim uczestniczymy w Dziele Zbawczym i bardzo lubi najmniejsze ofiary z naszej
strony.
Postawa
Samarytanina wynika z miłości, która jest źródłem poświęcenia, miłosierdzia,
bezinteresowności. Tylko miłość czyni człowieka autentycznym bliźnim na tym
świecie, a równocześnie autentycznym świadkiem Jezusa.
Jest
jeszcze jedna ważna kwestia żyjemy w świecie, który ludzie poprzez grzech oddali
pod duchową władzę złego ducha. W walce, jaka się toczy, nie można pozwolić
sobie na bycie naiwnym, ponieważ bardzo wielu ludzi to wykorzystuje. Oni
również potrzebują naszej pomocy, jednakże innej. Za tych ludzi należy się
przede wszystkim modlić, może nawet coś ofiarować, czasami trzeba mocno
powiedzieć im prawdę w oczy, a nie to, co chcą usłyszeć. Zawsze jednak należy
rozważyć, czy pomoc, o którą prosi drugi człowiek nie jest podstępem złego
ducha, który zaszkodzi zarówno danej osobie, jak i nam. Jako przykład może
posłużyć sytuacja rodzinna, w której ktoś prosi o pomoc, bo potrzebuje sojusznika.
Nie szuka on pojednania, a jedynie swoich racji oraz ich potwierdzenia. Wejście
w taki konflikt nie tylko nie doprowadzi do pojednania, ale może przysporzyć
nieprzyjemnych konsekwencji.
Równie
ważną sprawą są intencje, z jakimi podchodzi się do drugiego człowieka: czy
jest to autentyczna potrzeba pomocy drugiemu wynikająca ze współczucia i
miłości bliźniego, czy też chodzi o jeszcze inne motywy. Nasze intencje,
czasami nawet nieuświadomione, możemy rozpoznać po owocach miłości, którą
zasialiśmy w ludziach; te jednak mogą być czasami widoczne dopiero po latach. Postawa
względem drugiego człowieka może być ziarenkiem zasianym w jego sercu, które
nie zakiełkuje od razu bo np. chwast egoizmu, zranień i grzechów popełnionych, zagłusza
to, co zostało zasiane. Jednak pole do działania należy oddać Panu Bogu. On
jest ogrodnikiem, który wie jak pielęgnować i podlewać dobro, aby ono wzrosło.
Człowiek jest niecierpliwy i chciałby
natychmiast oglądać owoce swoich działań. Życie duchowe jednak wymaga czasu,
zwłaszcza jeśli chodzi o wzrastanie w dobrym i leczenie zranień duszy. Jeżeli
cierpliwie poczekamy aż ziarno, które siejemy, wzejdzie ,będziemy świadkami rozkwitu
kwiatu miłości i zaleczenia zranionego serca.
Bycie bliźnim
wcale nie jest łatwe. Nasza miłość skażona jest skutkami grzechu pierworodnego.
Ważne jest, aby już dzisiaj postanowić, że pragnie się być bliźnim na wzór
Chrystusa i prosić Go o pomoc we wzrastaniu w miłości. I nie trzeba zniechęcać
się niepowodzeniami i upadkami. One są konieczne, aby móc wyciągnąć z nich
lekcję i zobaczyć swoje błędy. Nie lękajmy się być świadkami miłości Chrystusa!
Pan Bóg zawsze na początku pociąga więzami ludzkimi. Jesteśmy Mu potrzebni, aby
poprzez nas dać świadectwo o miłości. Więc chodźmy i starajmy się czynić
podobnie, jak polecił nam Pan Jezus opowiadając o miłosiernym Samarytaninie.
Anna Kuraś